wtorek, 4 listopada 2014

poems


Siedem tysięcy czterysta czterdzieści godzin a czaszka wypełniona zupełnie nieurodzajną ziemią. Wzrosłam co najwyżej o milimetr. Trochę wszerz. Mam mniej czasu na życie. Właściwie od jakichś trzech miesięcy po prostu egzystuję. Dobrze, przyznaję się, czasem mam milisekundę na złapanie płytkiego oddechu. Wyczekuję czasu, kiedy będę mogła spokojnie zasnąć z jedną z ładnie pachnących książek, które czekają na mnie nieotwarte. Moim pragnieniem jest zapełnienie całej kliszy, która od dawien dawna siedzi w Zenicie (nie pamiętam jakie kadry mogły się tam znaleźć). Chcę obejrzeć rezultaty, hej, przecież nie martwię się o zwoje sztywnej płytki, mam ich trochę w zanadrzu. Mam nadzieję, że podczas następnej podróży starym, poczciwym pociągiem, siedząc gdzieś na końcu taboru (choć może być też na początku czy w środku, nie robi mi to większej różnicy) będzie mi dane dokończenie "rozmowy" z Gretkowską. Obiecuję częściej naciskać opuszkami palców czarne przyciski mojej klawiatury, Przysięgam!
A teraz
Gdzieś w Bostonie
Tonę w herbacie